:)To se pogadały. Mnie święta kojarzą się właśnie z tym zgiełkiem przedświątecznym. Wspólnym (niekoniecznie perfekcyjnym) ubieraniem choinki, wspólnym pieczeniem i ulepianiem, przy których jest wiele śmiechu i wspomnień. Gdy święta były wspólne, wówczas zjeżdżaliśmy się na dwa, trzy dni wcześniej i jeszcze bez potraw, były to dla nas święta, długie wieczorne rozmowy. Makowce robiło się w dzień wigilii, bo musiały być świeże, pierogi też lepione w tym dniu. Wcześniej były zrobione dwa torty, pierniki, bigos, może jakieś mięsiwo (tym się nie interesowałam). I ani stresa, ani musu siedzenia przy stole, dłużej. Za to było długie kolędowanie, czasem aż do pasterki. Pasterka obowiązkowa, a powrocie, mogłam zjeść makowiec, pomarańcza (wtenczas tylko na święta do kupienia).
Myślę, że my sami się tak niepotrzebnie spinamy (tu myślę też o sobie). Przecież najważniejsze jest spotkanie i radość z bycia razem, a jak traktuje się to jak obowiązek (to smutne) i nic radosnego z tych świąt nie wynika to może wyjazd, gdzieś w ciepłe kraje gdzie dzień dłuższy dużo słońca
A ogłupia nas też ta komercja, która jeszcze o zniczach i stroikach nie zapomniała już ubiera choinkę
Nic na siłę
A ja w zeszłym roku miałam takie fajne luzackie święta u syna. To wszystko dzięki temu, że synowa super wszystko ogarniała. Pomagała też córka. Mąż grał na gitarze kolędy. No i te cudowne wnuki, które tak się cieszyły z każdego prezentu
A dziś, co siedzimy sobie w SPA Anastazja w Mielnie. Pokój spoko. Jest internet. Mamy książki, gazety, a jaka kuchnia, rehabilitacja, towarzystwo, to się zobaczy. Da się tak spędzić święta. Może Hamaczku, Angel raz spróbujecie i albo polubicie, albo mimo zatęsknicie do rodzinnych świąt