Lekarze złamali mnie. Wiarę w sens ich poczynań. Wieloletnie obserwacje zmagań ludzi z różnymi typami raków dały mi przekonanie (które nie raz manifestowałam na naszym forum), że leczenie objawów raka jest idiotyczne. Leczenie akademickie, standartowe, objawowe, moim zdaniem nie leczy raka! Jeżeli któraś z Was mówi, że np. chemia uratowała im dupę, to dla mnie jest to cudowne działanie placebo. Rak, to my! Nasze WSZYSTKO! Smutki, niespełnienia, jałowe związki, wycie o uczucia, zakleszczenie, zła praca, zatrucia, złe żarcie...itd itp. Nie dam se ponownie wlać w żyły jakiegoś gówna,( po którym po latach ciągle jestem niewydolna) i udawać przed sobą, że to wyklucza problem . Nie będą jedną z tych, za które trzyma się kciuki i obserwuje, jak zapierdala po lekarzach rozpaczliwie łudząc się, że ci goście WYLECZĄ. Jeżeli rak mi się rozsieje, to będzie znak, że nic nie zrobiłam ze swoim życiem, że łyknęłam jakieś tablety i niby po sprawie. To za łatwe na tę chorobę! Wszystkie chciałybyśmy, a to gówno prawda, jeśli nie zrobiłyśmy choćby kroku do przodu. Ja się bardzo staram, ale jeśli to wróci, to znaczy, że to było za mało.
Nie wiem...znamy się od tylu lat.Gadamy... Przeżyłyśmy tyle pożegnań, a mimo to ciągle sobie mówimy: jesteśmy zdrowe dzięki leczeniu. Słyszycie to sasky, szarlotka, dani?
Kurwa, ale mam trudny dzień.